środa, 30 stycznia 2013

"N@pisz do mnie– Wróć do mnie"



 

        Od S@motności w sieci ma słabość do książek o świecie wirtualnym. A może bardziej odkąd „żyłam” w świecie wirtualnym mam słabość do książek o samotności w świecie rzeczywistym i próbach zabicia jej światem wirtualnym. Znajomości zawierane w sieci nie zawsze kończą się tragedią, smutkiem i złym stanem co najmniej psychicznym jednej z osób. Nie każdy człowiek spotkany w sieci to oszust albo psychopata – ewentualnie oszust psychopata na raz, czasem naprawdę są Ludzie normalni. Zupełnie normalni tylko trzeba ich umieć znaleźć, mam jednak niestety wrażenie, że z biegiem lat coraz więcej „wariatów” siedzi w sieci…. Aby jednak urzeczywistnić książkę i te pozytywne możliwości, mi w świecie wirtualnym udało się znaleźć Ludzi, których z powodzeniem mogę dziś nazwać swoimi bliskimi (rzeczywistymi) znajomymi z imionami, nazwiskami, twarzami czy adresami….
Dlatego kiedy usłyszałam dwa tytuły („N@pisz do mnie” & „N@pisz do mnie- Wróć do mnie”) z @ (małpką) w środku postanowiłam przeczytać. Obie książki są wymianą maili dwóch osób dlatego wybrałam do odczytu monitor. I chociaż zazwyczaj sięgam do książek papierowych – bo pachną, mają fakturę, duszę i życie to tym razem niczego nie żałuję. Niestety pierwsze wpadła do mojego komputera druga część tej opowieści, dlatego też o pierwszej się nie wypowiem i na dobrą sprawę, nawet nie wiem czy i kiedy po nią sięgnę – bo przecież już wiem, jak skończyła się historia.  Ale część drugą przeczytałam w kilka godzin, z przerwami na życie poza książkowe :) 
Wymiana maili, która w zasadzie może zdarzyć się każdemu z Nas, bo dziś chyba każdy ma pocztę – w każdym razie Ci czytający mojego bloga na pewno, stopniowo przeradza się w „coś” co jest trudne do nazwania i zdefiniowania..... 
To książka o współczesności, o poszukiwaniach, które z uporem maniaka prowadzi wielu ludzi chociażby po to aby przez chwilę nie czuć się samotnym w swojej „szarej” rzeczywistości.
Książka ta jest typu: lekka, miła i przyjemna i może nawet nie jest tak zwanych najwyższych lotów za to jest bogata we wszelakie upiększacie językowe typu epitety, porównania, przenośnie co bez wątpienia dodaje nie tylko jej samej ale i relacji bohaterów kolorów….  
Świetna na odmóżdżenie po sesji albo przed sesją czy w trakcie, tak zamiast żubrów :)




wtorek, 29 stycznia 2013

Światło i mrok- Wilki czyli wołanie wolności

   

    Ostatnimi czasy byłam nieco wycofana z życia, blogowego zwłaszcza. Natłok zajęć na uczelni- kto studiuje i studiował ten wie, kto nie studiuje, a zamierza ten się dowie, z przyczyn również bardziej radosnych jak i mniej bo chorobowych. I choć niektóre z nich nie minęły zupełnie, a raczej powinnam rzec trwają w swej najlepszej postaci postanowiłam zawrzeć z sobą samą umowę i się podnieść. Przecież w zasadzie to mam wyćwiczone do perfekcji powstawanie w każdych okolicznościach więc i tym razem podejrzewam, że udać się musi.
    Otóż w moje dłonie, dziś jako podarek urodzinowy dostała się płyta, płyta którą bardzo chciałam. Już wcześniej kilkanaście razy przesłuchiwałam kilku z niej utworów, a na moje uparte przeszukiwanie innych wirtualny świat był nieczuły. Ale już mam swoją własną płytę „Światło i mrok” (Wilki)
I chociaż w płytach okładka najważniejsza nie jest, to ta akurat na uwagę zasługuje. Bo w moim odczuciu Gawliński w tym pióropuszu wygląda znakomicie- osobiście bardzo taki pióropusz mi się marzy – a do tego chyba najwspanialej na świecie tym jednym akcentem oddaje klimat płyty. Dla mnie TO krzyk o wolność- zew wolności w najpiękniejszym słowa tego znaczeniu. I cała płyta ma dokładnie taki klimat –
Jest wędrówką i poszukiwaniem, miejsca, ludzi – tego co ważne, tego co naprawdę warto gromadzić i tego co pozostaje na zawsze.
I chociaż o muzyce mówić jest trudno, bo muzyka jak mawiają niektórzy bronić powinna się sama – to ta, zupełnie nie musi tego robić. I gdzieś tam bardzo głęboko w sobie wiele tekstów odczuwam prawie jak swoje własne wołania… problem polega na tym, że ja bym tego nigdy tak nie zaśpiewała. 


"Światło i mrok" Wilki (2012)




wtorek, 15 stycznia 2013

a jednak czasem powinno się zacząć od serca, a nie żołądka




W przyciemnionej, chyba najbardziej dziwacznej sali mojego studium gdzie zawsze odbywała się „sztuka” zobaczyłam TO. Najsłynniejszą puszkę pomidorówki, a zaraz później (we wszystkich rażących kolorach) jeszcze słynniejszą twarz Marilyn Monroe i będę szczera jedynie, co rzuciło mnie na kolana – a bardziej obrazowo i dosłownie mówiąc na twarz to brak powietrza w sali – dzięki, zawsze zaciemnionym oknom. Dzieło nie powalało, powalało – mnie przynajmniej wówczas – te wszystkie "ahy" nad jego doskonałością, być może bywam ignorantką albo zwyczajnie się nie znam. Ale jestem (dla przypomnienia tym co wiedzą) i tym co nie wiedzą – dokładnie tym samym człowiekiem, tylko nieco starszym – który Warszawską Kolumnę Zygmunta mianował "kichą"….
Więc – może faktycznie – się nie znam.
Ale gdy tylko usłyszałam, że oto goszczą w sąsiedztwie dzieła Tego od puszki pomidorówki stwierdziłam, że czas się przeprosić, a może zwyczajnie trochę lepiej poznać. I tak oto dałam Andy-emu jeszcze jedną szansę, albo On mi – jak już wolicie :)
I nie żebym od razu się zakochała, bo po pierwsze Andy nie żyje od 22 lutego 1987 roku po drugie był homoseksualistą, więc miłość, tak czy owak skazana byłaby na niepowodzenie, ale jednak…. Jest w nim coś.
I gdyby ta Pani wtedy, na tej sztuce zaczęła od jego własnych autoportretów albo, chociaż od tych psychodelicznych krów, które umieszczone były na ścianach wystawy czy serca, którego teraz za nic w świecie znaleźć nie mogę - choć się krzątam po Internecie w tej sprawie dobrą chwilę… Ale nie, od puszki z zupą, bo jak ja pomidorówki zjeść nie mogę to jakoś nie umiem za nią przepadać – najwidoczniej.A i pani Monroe mnie jakoś nie powala, ma dość kiepską biografię i zbyt piękne loki (niech będzie, że z zazdrości).
             I nie wiem czy powinnam wybrać dzieło NAJ – dla mnie absolutnie wygrało serce i portret (tego drugiego macie w linkach) piękna też była kompozycja złożona ze stołu, krzesła i zestawu obiadowego – w całości owinięta folią aluminiową i tylko nie wiem, czy Andy to zrobił czy może w takich warunkach jadł….
           Andy ponoć mawiał, że każdy będzie miał swoje 15 minut sławy – u mnie akurat nastąpiła Jego sława – szkoda tylko, że wpis czyta się krócej niż kwadrans :) 


sobota, 5 stycznia 2013

„Taxi A”, czyli o tym, że jednak wszystko to nie WSZYSTKO



Wielokrotnie stykamy się z opowieściami o tym, że ktoś stracił wszystko. Chociaż, tak naprawdę rzadko zdarza się abyśmy to WSZYSTKO tracili.
Film „Taxi A” jest z 2007 roku i aż dziwne, że ja lubiąca to „dziwne”, inne kino obejrzałam go dopiero dzisiaj. Film jest godny polecenia po pierwsze, dlatego, że jest polski po drugie, dlatego, że nie mówi o rozbrykanych trzydziestolatkach, którzy mają ogromne domy, tłumy przyjaciół i konta bankowe zapełnione tak, że w zasadzie chodzą do pracy tylko po to, aby wypić kolejną kawę…
„Taxi A” to opowieść o dojrzałym mężczyźnie, który w jeden dzień traci wszystko. Firmę, dom, żonę i poza paroma złotymi w kieszeni nie pozostaje mu nic, ba nawet komórkę wrzuca do jeziora. I właśnie nad tym jeziorem chwilę później kupuje łódkę, którą zaczyna przez przypadek „przewozić” ludzi na drugą stronę jeziora. Film to głownie opowieści tych ludzi, o ich życiu, radościach, zmartwieniach i marzeniach, to także przesłanie, że naprawdę źle to w zasadzie nie ma nikt, że Ci najbiedniejsi czasem noszą w sobie największe bogactwo.
            Myślę, że rzadko, kiedy zdarza się, że tracimy wszystko, bo WSZYSTKO, co najważniejsze jest w nas samych i ludziach i tych bliskich i tych, których nawet przez pozorny przypadek spotykamy.
I nawet, jeśli czasem z pozoru bywa źle to przecież zawsze ma się jakiś swój cel i kilka osób, które trzymają kciuki – wbrew modnemu ostatnio przekonaniu, że ludzie wzajemnie siebie nie obchodzą – jakoś nie mam okazji tego doświadczać, może, dlatego że mnie moi Ludzie obchodzą z całych sił.

piątek, 4 stycznia 2013

głośna Sprawa i mój niewielki głos



W życiu nie sądziłam, że kiedykolwiek zamoczę nawet na moment, palców w polityce, w zasadzie poglądy jakieś mam, coś na temat polityki kraju wiem, ale nigdy głośno nie chciałam mówić o tym bądź owym ani polityku ani ugrupowaniu. Jednak dziś poczynię ustępstwo od swojej własnej normy i wypowiem się bo sprawa mnie trochę boli, trochę przeraża i również trochę dotyczy. 
Wydarzyła się rzecz istotna, która nie powinna mieć politycznego znaczenia, ale jednak jak to zwykle bywa, politycy mają najwięcej do powiedzenia. Tak i w związku z tym od początku polityczny zarys miała.
Dziś sąd ogłosił wyrok w sprawie Doktora, którego sądzono od roku 2007. I z wyrokiem dyskutować nie chcę, nie będę i nie potrzebuję.
Fakt, faktem uniewinnienie za około 20 zarzutów, a zwłaszcza tych najgorszych: mobbing, molestowanie seksualne czy przymuszanie do wręczania korzyści materialnych.
Szkoda tylko, że te 6 lat temu oskarżano i stawiano wyroki nim ktokolwiek sprawę zbadał. I tutaj, nie oczekiwałam przeprosin, bo przecież w tym kraju politycy niezwykli przepraszać za nic nikogo, ale nie spodziewałam się też słowa więcej…. Słowa padały różne i znowu w momencie, kiedy sąd jeszcze nie powiedział nic. Mówiono, że się należało, że to sukces – i tu chylę czoła SUKCES ogromny w zniszczeniu Polskiej transplantologii (na wiele lat) i zniszczeniu genialnego specjalisty plus złamaniu prawa dotyczącego zatrzymania i tak dalej i tak dalej. Oto są sukcesy – brawo.
I akurat temu panu, który ma zwyczaj przesądzania spraw nim się wyjaśnią, zwłaszcza spadku transplantologii nie wybaczę. Słów wypowiedzianych lata temu na konferencji też nie- może głównie, dlatego, że znam zbyt wielu ludzi, którzy głównie dzięki temu doktorowi żyją. 

http://www.tvn24.pl/wideo/z-anteny/skazany,645883.html?playlist_id=14261