szczęścia”? Kilka dni temu mając niespecjalny humor
i niespecjalne nastawienie do świata i wszystkiego z nim związanego, postanowiłam
się podbudować. Jak? Tym razem chciałam zająć myśli i rozweselić się filmem.
I tak. Tak jak głosi przysłowie nie powinno oceniać
się książki po okładce, tak w tym wypadku nie powinno się, stanowczo oceniać
filmu po tytule.
Coś co Ktoś nazwał drogą do szczęścia, ja nazwałabym
raczej drogą od szczęścia albo drogą w bagno nieszczęścia. Nie wiem czy brzmi
to tak, że przyniosłoby widzów i
finansowy sukces ale na pewno było by prawdziwsze. Winę za tę pomyłkę ponosi
polskie tłumaczenie – gdyby tłumacz nie wysilał się, aż tak bardzo, drogę do
szczęścia przetłumaczyłby po prostu jako: rewolucyjną drogę – i przynajmniej
nie czułabym się tak, jak czułam podczas tego feralnego wieczoru…
Film jest tak naładowany emocjami, głownie
negatywnymi, tak że gdyby podpiąć mu żarówkę świeciłby nie przerywanie od dnia
premiery przez kolejne sto tysięcy lat. I kiedy już dostrzegamy światełko w
tunelu, a sytuacja bohaterów ma się nieco poprawić następuje taki zwrot akcji,
że jedną żarówkę może spokojnie zastąpić cała elektrownia. Niestety chyba
jeszcze żadna elektrownia nie jest zasilana przez emocje- a szkoda.
Zagubienie we własnym życiu zdarza się każdemu z nas
i każdy, wie, że żaden sklep nie sprzedaje map ani atlasów, które miałyby pomóc
w odnalezieniu się. Bohaterów tytułowa droga do szczęścia jest inna, nawet
jeśli początkowo postanawiają szukać jej razem. Chcą oni wyjść z sytuacji w
której powielają schematy, w której mieli według recepty innych ludzi poczuć
się wreszcie szczęśliwi i spełnieni. Niestety wydarzenia i brak chęci do
kompromisów sprawiają, że wchodzą na drogę wiecznych walk nie tylko między sobą
ale także wewnętrznych. Jeden z bohaterów walkę tę przegrywa, co nie znaczy że ktokolwiek
ją wygrywa… Główna bohaterka po prostu przestaje mieć szansę na dalsze
poszukiwania samej siebie.
Film zwraca uwagę na problem niechcianej ciąży oraz
dążenia do zabiegu aborcji. I można bohaterkę za to krytykować, ganić albo
nawet strącać do samego piekła. Jednak nie można żyć złudzeniem, że dziś takie
problemy nie istnieją, że to tylko filmowy scenariusz. Oglądając ten czy inne
filmy lub czytając książkę – odbierając sztukę, często zastanawiamy się jak
byśmy postąpili?
Czy bylibyśmy bohaterem tej opowieści czy może nas
nigdy nie spotkałby taki przebieg wydarzeń? Wielu z nas idealizuje siebie i
swoje życie – oceniając przy tym krytycznie wszystkich, poza oczywiście sobą –
jak podejrzewam jest w tym wypadku. Zamiast wiecznego oceniania i potępiania
powinniśmy społecznie, z podniesionymi czołami starać się pomóc wszystkim tym
którzy nie potrafią w nowej rzeczywistości odnaleźć krzepiącego wyjścia.
Chociaż zdaję sobie sprawę, że krytykować jest najprościej – to jeden z
najlepszych i najłatwiejszych uciszaczy sumienia. Jednak myślę, że tylko działaniem
i miłością do drugiego człowieka moglibyśmy zmienić przebieg wydarzeń.
Reasumując film mimo, że wbił mnie w fotel i jeszcze
bardziej sprawił, że mój wieczór nie należał do najszczęśliwszych to jednak
spełnił swoje zadanie – myślałam o nim i jego bohaterach długo i pewnie długo
jeszcze będę, a tytuł mimo tendencji do zapominania- zapamiętam. Grę aktorską duetu
pana Leonarda DiCapria i Kate Winslet na pewno
doceniam bardziej niż ten zapamiętany z Titanica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz