Pierwszy etap podróży,
mam już za sobą chociaż to dopiero kilkadziesiąt kilometrów w półtorej godziny.
Z KA spędziłyśmy na dworcu godzinę– i to nie z
naszej winy. Pani w okienku nr. 1 najpierw pozbawiła nas złudzeń co do zniżek,
kiedy więc wreszcie dogadałyśmy który pociąg nam odpowiada odparła, że ona nam
biletów nie sprzeda – mamy udać się do okienka naprzeciwko. LUZ. Mogła nam
powiedzieć, to nieco wcześniej, a nie po wystaniu swojej kolejki i próbie
wyjaśnienia jej na jakie zniżki zasługujemy i gdzie dostać się i kiedy musimy…
W okienku „naprzeciw” pan kupował bilety chyba dla całej kompanii wojskowej – z
tym, że każdy z jego współpodróżników zasługiwał na inną zniżkę... Ale wreszcie
nasza cierpliwość została wynagrodzona i
to my stałyśmy się okupantkami okienka– pani wyjaśniła, że owszem zniżki są,
ale pociąg, którym zamierzamy jechać nie dojedzie na miejsce na czas – „bo
pociągi zawsze są opóźnione” – więc jedziemy zupełnie inaczej i oczywiście bez
możliwości spania w pociągu i tak sukces, że siedzimy – bo wszyscy jadą na open’era
– no nic.
Okazało się też, że to wcale nie koniecznie pan
kupował tyle biletów różnorakich – po prostu system komputerowy PKP działa
niezrozumiały przeze mnie sposób – i zamiast od razu ukazywać, że miejsc w
pociągu nie ma, trzeba aby się tego dowiedzieć zrobić jakiś 100 operacji, które
zrobić trzeba aby kupić bilet. Wtedy system łaskawie wyrzuca informację, że
miejsc nie ma i zabawa zaczyna się od początku z zupełnie nowym pociągiem…
Zapowiada się wesoły, tłoczny festiwalowy pociąg – ale być na północy, będziemy
– i to chyba na czas.
Bilet powrotny – stanowczo! – kupimy sobie od razu
po przyjeździe. Inaczej wróżę, że zostaniemy nad morzem do października.
Wieczór spędziłyśmy na festiwalu
kultur wschodu. Oznaczało to głównie koncerty – zespołów mieszanych. I tak
mogliśmy na scenie zobaczyć Zakopowera w towarzystwie SunSay ukraińskiej
reegaeowej grupy – i naprawdę mnie poruszyli, zarówno Ci pierwsi jak i Ci
drudzy. Voo Voo z artystami z Alim Qasimov z Azerbejdżanu.
Oczywiście ja pod samą sceną znalazłam się głównie
dla Hey i trzeba im oddać są genialni – na szczęście zagrali kilka swoich
utworów a towarzyszył im Jimi Tenor & Kabu Kabu (Finlandia).
Większość młodych ludzi pod sceną czekało na Comę i
żeby uprzyjemnić czekanie skakali pogo dosłownie w każdym przewidywalnym i nie
przewidywalnym momencie. W tym oczekiwaniu miałam okazję zobaczyć Myslowitz….
Niestety czułam się okropnie, bo bardzo chciałabym poczuć ulgę – ale jej nie
poczułam. Gusta są różne, ale dla mnie to wokal Artura Rojka sprawiał, że
Myslowitz był specjalnym zespołem ze specjalnym męskim głosem – teraz to już
nie jest Myslowitz… Nie dla mnie. I naprawdę sama sobą czuje się zawiedziona, a
ludziom którym się podoba obecny skład zazdroszczę.
Kiedy Rogucki pojawił się na scenie tłum pod nią
oszalał. Umiem jakoś utrzymywać się przy tańcu pogo – ale ani ja ani Ka nie
specjalnie nadajemy się na szaleńcze uniesienia na tłumie albo z tłumem – a
pogo tak przybierało na sile, że postanowiłyśmy się wycofać. Po raz pierwszy
uciekłam przed pogo – znaczy, że chyba się starzeję, czy coś…
Sam Rogucki robi wrażenie, dość powiedziałabym
potworne – różowy mk up to nie jest coś co podoba mi się w ogóle, a na facetach
zwłaszcza. Jak już to wolę inne kolory :)
Koncertem głównym i podsumowującym był występ Guano Apes – You can’t stop me. Ucieszyłam się z dwóch
rzeczy, z wokalu kobiety który jest naprawdę mocny i rockowy i z tego, że nas
już pod sceną nie było…. Pralka pod sceną była taka, że na pewno skończyło by
się na obitych żebrach – co najmniej. A tak nawet mam stopy całe :)
Dziś podróż ostateczna – jutro mamy w planach być
już na północy…
K. Nosowska |
P. Rogucki - Coma |