Do tego filmu podchodziłam trochę jak „pies do jeża”,
wiedziałam że chce zobaczyć ale bałam się co i jak zobaczę. Szum wywołany wokół
filmu i tytuł sugerował, że łatwo, miło i przyjemnie, a już na pewno śmiesznie
nie będzie. A jednak bywało…
Chociaż nie był to śmiech w najczystszej postaci,
nie był śmiechem z radości, wypowiedzianych dialogów. Był śmiechem przez łzy, wynikającym z tego, że tak naprawdę gorzej to
być nie może. I że życie bywa dokładnie takie – na krawędzi.
Podchodziłam również ” jak do jeża” bo mimo iż to sceny z życia to głównie ujmują
zjawisko śmierci. Film jest zwróceniem uwagi nie na samego odchodzącego, a tych
którzy pozostają. Tych, którzy muszą uporać się z samym etapem odchodzenia,
żałoby ale i późniejszym życiem dalej.
Dziwne jest też to, że w Internecie znów spotykam
jasno określających pewne zachowania ludzi. Ujmujących rzecz jasno i
przejrzyście „patologia” „suka” – ale czy aby na pewno? Moim zdaniem w żadnym
wypadku.
Ową patologią ludzie nazywają rodzinę, która
przedstawiona jest na początku z całym inwentarzem dobrych i złych cech. Małych
sprzeczek, wielkich radości – wspólnego spotkania, biesiadowania przy stole. I
nagłej choroby. Choroby, która zmusza do podporządkowania nie tylko chorującej
osoby – a wszystkie „skręty w bok”, są ucieczką człowieka, broniącego się przed
przyjęciem najgorszego..
Patologia? A może zwykłe psychiczne zjawisko ucieczki,
obrony własnego „ja” przed zwariowaniem.
Czy też uznalibyście tę rodzinę za patologiczną, czy
dalibyście jej rozgrzeszenie? Zrozumielibyście, a może nawet nie obejrzeli
filmu do końca – tego nie wiem. Wiem jedno, mnie film poruszył nie pozostawiając
na mojej duszy suchej nitki….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz