Tybet, samo słowo w mojej duszy, sercu i w całej
mnie siedzi bardzo głęboko i jeszcze żadnym sposobem nie dał się wydrzeć.
Nikomu jak do tej pory nie udało i pewnie nie uda się przekonać mnie, że sam
Tybet jest mało ciekawym miejscem do zwiedzenia. Dlaczego Tybet? Nawet jak
jeszcze nie wiedziałam o tym miejscu zbyt dużo czułam je w głębi siebie i
powtarzałam uparcie „kiedyś tam pojadę”, z biegiem lat zmieniał się tylko
poziom mojej wiedzy o Tybecie, jego religii, kulturze.
Więc kiedy dwa dni temu przeglądałam dostępne zasoby w
poszukiwaniu czegoś do obejrzenia nie mogłam przejść obojętnie obok „7 lat w
Tybecie”, chociaż początkowo miałam ochotę na lekki film, przy którym dobrze
się sprząta…. Oczywiście przy tym filmie nie sprząta się wcale, bo wsiąka się całym
sobą zwłaszcza gdy jest się spragnionym Azji, jej krajobrazów, kultury i barw.
Widok Brada Pitta (i to w roli głównej) mnie osobiście
nie napawał optymizmem. Nie żebym go nie lubiła, ale pomyślałam sobie: On w
takim filmie? Jakoś mi to nie pasowało. Hollywoodzka gwiazda i Azja. I
faktycznie, nie tyle on co postać, którą
gra jest początkowo drażniąca tak, że zaczynamy zastanawiać się dlaczego
towarzysze nie zostawią go w tych górach pozwalając mu na spełnienie tych
wszystkich wybujałych marzeń na swój temat….
Ale od początku. Film opowiada historię austriackiego alpinisty który w roku 1939 bierze udział w wyprawie na Nanga Parbat. Wyprawa jednak nie kończy się wymarzonym zdobyciem szczytu, a katastrofą. Po licznych próbach i walce z przeciwnościami losu Heinrich Harrer (w rolę którego wciela się wymieniony wcześniej Pitt) i Peter Aufschnaiter (David Thewlis) trafiają do Tybetu.
Z czasem Heinrich zmienia się z człowieka, który
dostrzegał tylko czubek własnego nosa w człowieka o wielkim sercu i ogromnej
wrażliwości. Nie chcę opowiadać dlaczego – chociaż sądzę, że pewnie większość
widziała ten film.
Zetknięcie ludzi europy z kulturą Tybetu jest
niezwykłe. Tybetańczycy, wyznawcy Buddy wierzą w reinkarnację w związku z czym
podczas budowy kina nie chcąc zrobić krzywdy żadnej dżdżownicy (która przecież
wcześniej mogła być ich matką) przesiewają każdą drobinę piasku. A każdą ze
znalezionych dżdżownic przenoszą w inne bezpieczne dla niej miejsce.
To niezwykle piękna historia, która jak każda
prawdziwa miewa smutne chwile. W których po moich policzkach łzy toczyły się
jak grochy…. Chyba najcudowniejsze jest
to, że Heinrich naprawdę znalazł w Tybecie spokój i człowieka, który mimo (wówczas
młodego wieku) miał niezwykły wpływ na jego życie….
Zaczerpnięte z filmu: „Tybetańczycy mawiają, że wróg
jest największym nieprzyjacielem bo pomaga pielęgnować w sobie cierpliwość i
współczucie”.
Przepraszam Brada Pitta za to, że na jego widok
początkowo kręciłam nosem. Bo później okazało się, że w roli był wspaniały –
przepraszam Go tym bardziej, że po roli w filmie dostał dożywotni zakaz wjazdu
do Chin….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz